niedziela, 13 lipca 2014

"MADE TO LIVE"

Wsiadam do autobusu, zajmuję miejsce i zamykam oczy. Wewnątrz jest cicho i chłodno w przeciwieństwie do tego co dzieje się na dworcu autobusowym w Santiago.
Po jakimś czasie orientuję się, ze ktoś koło mnie siedzi; zerkam-pierwsze co widzę - prawy profil -  duże usta, płaski noc, długie rzęsy, czarne, krótko ostrzyżone włosy i kolorowy tatuaż na przedramieniu, zaraz potem "prawy profil" odwraca się, rozszerza usta w olbrzymim uśmiechu po czym padają słowa:
- Hola, quieres una galleta? (Cześć, chcesz herbatnika)
Jasne, że chcę:)
Następnie tradycyjnie w takich sytuacjach, wymieniamy  podstawowe, przewidywalne pytania o imię,o  "skąd i dokąd", po co, by w końcu zasnąć w wygodnym autobusie.
Światło dnia budzi nas gdzieś w okolicach miejscowości Osorno. Za oknem biało-siwy stożek górujący nad okolicą...
-Es el Osorno, el  volcano (to wulkan Osorno) mówi Hugo.


....Wulkan, to brzmi dumnie!

Osorno widoczny jest przez długi czas, praktycznie aż do wjazdu do Puerto Varas.

Z Hugo  zajadamy, tym razem, poranne ciasteczka, popijamy herbatą, rozmawiamy. Każde z nas ma plany wakacyjne, każde z nas wyrusza w swoją "dalszą drogę" z Puerto Montt. Zanim dojeżdżamy do celu pytam czy mogę Mu zrobić zdjęcie. Godzi się z uśmiechem.


Wjeżdżamy na stację. Hugo ustępuje mi miejsca abym szła przodem. Oczywiście próbuję  wytłumaczyć, że to nie ważne, ale On nalega. Idę więc. Wysiadam z autobusu i kieruję swe kroki do bagażnika.Kontem oka widzę, że Hugo wysiada z autobusu o kulach,których wcześniej nie widziałam, po czym wita się z  kimś kto na Niego czeka. Obydwoje podchodzą do kolejki po bagaż. Hugo ewidentnie nie może chodzić samodzielnie.Wygląda na to że chorował na heine medina.

-Cholera - myślę- przekichane tak żyć, podróżowanie zawsze o kulach, smutne.

Tymczasem Hugo wyciąga numer swojego bagażu i podaje go kierowcy.Ten sięga wgłąb  luku i...wyciąga rower!
Hugo, osoba chodząca o kulach, niepełnosprawna, wskakuje na rower, podjeżdża do mnie z kolejnym olbrzymim uśmiechem na twarzy,życzy miłej podróży po czym pedałuje dalej, a osoba towarzysząca mu idzie obok roweru z bagażem.


                                                                 MADE TO LIVE



Mozaikę zabieram do Włoch w okolice  Lago di Garda. Praktycznie cały dzień szukam na nią miejsca jeżdżąc pomiędzy Arco i Riva di Garda wypożyczonym rowerem, po to by w końcu znaleźć szarą, pustą ścianę na jednej z uliczek Arco. Rozkładam mozaikę, rozrabiam klej, przylepiam na ścianę. Zaczynają zatrzymywać się ludzie, patrzą, komentują, że ładne. W pewnym momencie podchodzi postawny chłopak ze starszą od niego kobietą. Odczytuje napis, patrzy na mnie i pyta wskazując na siebie:
-Made to live -ja?
Kiwam głową jednocześnie palec kierując  najpierw na niego, potem na kobietę obok, potem na siebie.
Chłopak unosi w górę ręce w geście radości i  i wykrzykuje:

- Grande!Gracie!

kleję dalej,  a w  środku promienieję....TRAFIŁO!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz